FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : Fanfiction / Seriale / Tajemnice Smallville



Nowe życie

a u t o r :    sylwiazurawska


w s t ę p :   

Kojejny fanfiction Dolmen



u t w ó r :

ODCINEK I - ,,Nie szukaj szczęścia ono same do Ciebie przyjdzie....Jeśli przyjdzie"

-Dlaczego mi to robisz???Dlaczego odchodzisz w momencie gdy Cie najbardziej potrzebuje???Mógł zabrac Ciebie a nie mnie.Mógł...ale widocznie nie chciał.
Było już późne popołudnie gdy chyląca się postać ruszyła w strone wyjścia.Oparła poraz ostatni swoją dłoń na bliskim jej sercu grobie i odeszła ciemną aleją.Noc jak zwykle była gwieździsta i ciepła.W oddali słychać było muzykę w której rytm bawili się młodzi ludzie.Sezon letni powoli się zaczynał.Wszystkie nadmorskie sklepiki zostały pootwierane a bary odświeżyły zaplecza przyjmując więcej dobrego i świeżego towaru.Życie na wyspie nabierało smaku.Wysoka blondynka o włosach opadających na jej opalone ramiona,oczach zielonych jak dwa szlachetne kamienie i twarzy anioła szła przed siebie ze spuszczoną głową.Osiemnasto letnia dziewczyna nie zauważała wzroku mężczyzn patrzących na nią z pożądaniem.Jej oczy zwrócone były zupełnie gdzie indziej.Patrzyła w całkiem innym kierunku.Nie słyszała słów kierowanych do niej...Nie należała do świata w którym było szczęscie.Nie znała tego słowa.Zawsze wierzyła w miłość...na której zawiodła się tyle razy.Wierzyła w szczęście, którego doznała na krótko i które zostało jej odebrane w tak brutalny sposób.
Kochała ludzi pięknych.Nie pięknych na zewnątrz lecz od środka.W duszy nastolatki nastał wielki niepokój po stracie bliskiej jej osoby...Postanowiła pójść w miejsce w którym czuła sie naprawde bezpiecznie.
Był to stary , opuszczony już budynek.Dawno temu w tym miejscu odbywały się wesela, później został oddany władzom państwowym a teraz pozostawiony został na łaske losu.Blondynka lubiła tu przychodzić a z tym miejscem łączyła ją dziwna więź.Nieco zniszczony chociaż nadal piękny i kryjący w sobie tajemnice lokal przyciągał wielkim zainteresowaniem młodych ludzi, którzy spędzali tutaj każdą wolną chwile.Nastolatka przychodziła tu wówczas gdy wszyscy porozchodzili się do domów.Wielkie okno z tarasem i bambusowymi , choć zniszczonymi parasolkami odsłaniało piękno wyspy położonej na południu Francji.Dziewczyna znalazła się na środku ogromnej sali i obkręciła wkoło.Pomyslała że możnaby z tego miejsca stworzyć wspaniały dom.Prawdziwy dom w którym zamieszkała by ona sama.Dom którego potrzebowała.Podeszła do jednej ze ścian i wyobraziła sobie obrazy namalowane przez nią, wiszące na ścianie w kolorze błękitu zmieszanego z turkusem oceanu.Po chwili dopiero zorientowała się że jest obserwowana.Obserwowana i to od dłuższego czasu.Jej zdziwienie było ogromne gdy z cienia zaczęła się ukzywać postać mężczyzny.Wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyzny o niebieskich oczach.Poczuła ukłucie serca ponieważ chłopak, który stał przed nią był niesamowicie podobny do Conrada, którego kochała.Kochała i musiała się z nim rozstać bo zwyciężyła śmierć i zbarała go do siebie...Spojrzała owemu nieznajomemu w oczy i ujrzała ból.Ból który czuła również ona.Blondyn postanowił przerwać niezręczną cisze.
-Jestem Christian...-wyszeptał tak jakby nie chciał aby ktoś usłyszał jego słowa.
-Marie- dziewczyna podała mu rękę i uśmeichnęła się blado.
-To nie był przypadek że tutaj jestem.Obserwuje cię już od tygodnia.Przychodzisz tu zawsze o tej samej porze.Czego tu szukasz???
-Może tego samego co ty??- Odpowiedzią na jego pytanie...było pytanie.
Spontaniczna młoda kobieta zauważyła nie tylko ból w jego oczach ale również fascynacje i zauroczenie.
-Ile masz lat??
-18 a ty?
-24.
I znów zapanowała cisza, którą oboje nie mieli zamiaru przerywać.Było im dobrze.Marie poczuła że człowiek stojący obok niej wytwarza zdrową energie , która również ona wytwarzała.Rozumieli się choć bez słow.Rozumieli się choć się nie znali.
-Co robisz w zyciu??
-Jestem marynarzem.Dużo żegluje.Kocham morze bo to moje życie...A ty??
-Ide na studia.
-Na jaki kierunek??
-Bede policjantką....
***
Marie powoli kierowała się na góre gdy światło zostało zaściecone.Było już grubo po północy gdy przekroczyła próg domu.Przed sobą zobaczyła zmarszczone brwi matki i zawód na jej twarzy
-Gdzie tyle byłaś???
-Mamo jestem już dorosła...byłam na spacerze.
-Zrozum nic ci już nie wróci Conrada.Sam chciał zginąć inaczej nie pchał by się w ten interes.
-On potrzebował tych pieniedzy
-A ty potrzebowałas jego.Dobrze sie stalo...od początku mówiłam ci ze nie byl chlopakiem dla ciebie.
-Mamo...ja go kochałam i kocham nadal...- słowa matki zabolały dziewczyne a w jej oczach zabłysła łza, która spadła po zimnym policzku.
Nie zważając już na odpowiedź, blondynka ruszyła po schodach na góre.
Powoli otworzyła drzwi do pokoju i spojrzała na zegarek.Druga w nocy.Pora ta była ulubioną przez nastolatke.Przyjemny chłód panował na dworze...
Usiadła na parapecie swojego duzego okna i myslami wróciła do minionego dnia.Duszą była jednak przy Conradzie.
Gdy w końcu zasypiała słońce budziło się do życia.Nastawał kolejny dzień na Ty Kern....


,,ODCINEK 2 -Nie chce juz byc morderczynią...."

Młoda Pani Kapitan ostrożnie wstąpiła na niskie krzesełko stojące przed ogromnym lustrem jej sypialni.
-I jak???- spytała z entuzjazmem w głosie mężczyzne stojącego do niej plecami.
-Fantastycznie...-odpowiedzi ał.
Podszedł do niej,delikatnie obją i pocałował w szyje.Na jej twarzy malował się uśmiech.O tak, można było powiedzieć że szczęście jakie dawał jej Christian było nie do opisania.Marie darzyła go uczuciem większym niż miłość.Dla niego była w stanie poświęcić własne życie...Dałaby wszystko żeby był szczęśliwy.Spełniłaby kazde jego marzenie.I tak właśnie było.Największym marzeniem tego mężczyzny była ona.Już niedługo żona.Od pierwszej chwili gdy zobaczyła jego niebieskie oczy, poczuła że jej serce się raduje.Radowało się chociaż nie potrafiła zapomniec o jej pierwszej miłości.Wielkiej miłości jaką był Conrad.
Gdy w jej głowie rodziła się podświadomość ze już nigdy go nie zobaczy, że zawsze będzie porównywać do niego Christiana zasmuciła się.
-Kochanie co się stało???- czułym głosem zapytał blondyn.
-Nic...tylko martwi mnie to, że jak będę twoją żoną to już żaden facet sie nie będzie za mną oglądał - dziewczyna postanowiła ukryć prawde.Prawde która mogłaby go zaboleć.
Miłosc która była jeszcze w niej mimo tak długiego czasu od jego śmierci wypalała ją od środka.Przywiązanie, zaufanie to wszystko pamiętała.Pamiętała każdą rozmowe, każdą chwile spędzoną razem.
I nie potrafiła a tak naprawde nie chciała zapomnieć...
-Nie martw się Marie.Zobaczysz jeszcze będziesz na mnie zła że jestem tak o Ciebie zazdrosny
Jej usta ułożyły się w słodki uśmiech którym właśnie oczarowała żeglaża.
-Ale teraz moja droga musze iść do pracy.Zresztą miałaś iść na zakupy z Oktawią.Tylko prosze Cie nie zrujnuj nas
-Dobrze dobrze...Właśnie jak sądzisz czy róże powinne być białe czy czerwone.
-A jakie wolisz???
-Czerwone.
-To będą czerwone.Świetnie sie komponują z twoimi ustami.
-Christian!!! Świetnie będą pasować do wystroju sali.Biało czerwonej.
Na te słowa Marie aż pisła.Zawsze gdy była małym dzieckiem wyobrażała sobie swój ślub.Ona w białej sukience wkoło latające płatki róż i on książe z bajki na białym rumaku.Teraz ten sen się spełnił.Brakowało tylko rumaka.Mężczyzna widząc zapał przyszłej żony podszedł do niej i delikatnie pocałował.Potem wyszedł zostawiając ją samą.Samą ze swoimi marzeniami i planami.
Marie powoli zaczęła się zbierać do wyjścia z przyjaciółką którą poznała na studiach dwa lata temu.Od tej pory stały się nierozłączne.Oktawia- zupełne przeciwienstwo policjantki.Wysoka brunetka o kruczych włosach zachwycała niejednego mężczyzne.Chodzący wulkan pomysłow.Wulkan który mógł wybuchnąć w każdej chwili.Pełna energi, zawsze uśmeichnięta.Dla niej nie istniały problemy tego świata.Ona żyła w innej rzeczywistości.Rzeczywistości która nie istniała.Policjantka podeszła do wielkiej szafy stojącej w rogu pokoju i wyciągnęła z niej ulubioną bluze o której już dawno zapomniała.Wraz z ubraniem wypadło takze zdjęcie.Zdjęcie którego nie powinno już być.Na kiepskim zdjęciu okruchy dawnych dni...czyjaś twarz- zapomniana twarz.W pamięci zakamarkach wciąż rozbrzmiewa czyjś śmiech...zapomniany już śmiech.
Mężczyzna śmiejący się wesoło do niej- kobiety która kochał nad życie.Kochał a może była dla niego tylko zabawką.Zabawką którą lubiał się bawić a później zostawiał...Ona tłumaczyła to sobie inaczej.Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że była mu tylko potrzebna do jednego...Miała kase a jemu był potrzebny hajs.Rzuciała zdjęciem o ściane, siadła w kącie i zanosiła się płaczem.Jej głęboki szloch roznosił się echem po niewielkim pokoju.Pustym pokoju.Pustym jak cisza, jak ludzie którzy są a jakby ich nie było.Którzy trwają wiecznie a nie pozwalają trwać innym...
***
Długa,biała suknia.Podoczepiane, małe krwisto-czerwone różyczki i zwiewne tiule.To wszystko tworzyło niesamowity charakter , podkreślający opalone ramiona Marie.Welon ciągnący się po ziemi...Wyglądała jak anioł.Anioł który pomaga wszystkim a sam potrzebuje pomocy.Stała na małym krzesełku, przed lustrem większym niż ściana.Dookoła grupka ludzi podziwiających niezwykłe zjawisko.
-Marie...wyglądasz niesamowicie...- wyszeptała Oktawia która nie mogła powstrzymać podziwu dla przyjaciółki- Bierzemy ją.
Po chwili Policjantka była właścicielką owej sukni.Sukni w której miala zaprezentować się już niedługo.
-Oktawia poczekam na Ciebie na zewnątrz.Zapłać ok??
-Dobra..zachwile przyjde.
Opadająca już z sił blondynka usiadła na ławce stojącej w wielkim holu galerii.Spojrzała na zegarek.Odwróciła głowe w drugą strone a przed jej twarza zobaczyła drugą twarz.Mężczyzna o czarnych włosach i niebieskich oczach.Kawa ktora trzymala w ręcę znajdowała się teraz na jego spodniach
-Przepraszam pana - wyrzekła Marie.
Mężczyzna zrobił skwaszoną mine ale postanowił przemilczeć całą tą sprawe.
-Przyśle pani rachunek za pralnie - powiedział z przekąsem w głosie
-Niech mi pan przynajmniej powie jak ma na imie.
-Lucas
-Marie.
Oboje podali sobie ręcę, tylko że oboje tego nie chcieli.Czarnowłosy wstał z ławki i podszedł do blondynki wychodzącej ze sklepu.
-Idziemy kochanie- rzekł do niej.
-Marie no chodz- krzyknęła Oktawia która również wychodziła z uśmiechem na twarzy i zadowoleniem z udanego zakupu dla przyjaciółki.
-Co za baran!!! Nawet nie podałam mu adresu.Gdzie mi przysle rachunek - skrzywiła się policjantka i odeszła razem z brunetka ciemnym korytarzem...

C.D.N


,,ODCINEK 3 - Ja tu On tam...I tak go w swoim sercu mam"

-Christian zrozum to dla mnie ogromna szansa.Zawsze chciała pomagać ludziom.
-A nie możesz pomagać w inny sposób???
Głos mężczyzny był coraz donośniejszy.
-Myślałam , że zrozumiesz.Że mnie kochasz...Pomyliłam się.
Blondynka ze łzami w oczach i goryczą wybiegła z pokoju zostawiając go samego.Samego ze swoimi myślami i samego z samym sobą....

***

Zagubiona kobieta powoli stąpała po szklanych schodach prowadzących do komendy głównej policji w Breście.Tysiące pomieszczeń,tysiące drzwi i w końcu tysiące myśli które nie dawały jej spokoju.
Już za miesiąc miała zostać żoną Christiana.Nie wahała się.Za bardzo go kochała.Cieszyła się że będzie już na zawsze...razem z nim.Ale teraz...nabrała wątpilwości.Dlaczego nie zgadzał się na jej prace???
Dlaczego zabronił jej tu przyjść skoro tak tego pragnęła??? Mimo wszystko sprzeciwiła mu się.Nie pozwoliła sobie odebrać marzeń a jednym z jej marzeń był właśnie on...Blondyn, który tak bardzo pomógł jej po stracie ukochanego.Pozwolił jej zapomnieć o cierpieniu i wspierał.Tak dobrze ją rozumiał...bo sam to przeżył.Bo sam kiedyś stracił coś najcenniejszego...
-Pani Kermeur??- głos dochodzący z tyłu emanował serdecznością i przyjaźnią.
-Tak.O co chodzi??
-Wyższy prokurator Meller.Mam Panią zaprowadzić do szefa.Czeka juz od godziny.
Zamiast słow na ustach Marie pojawił się uśmiech.Idąc za dość śmiesznym człowiekiem , policjantka zatykała sobie usta w obawie o rozesmianie się.Uspokoiła się dopeiro gdy przed sobą ujrzała ogromne , brązowe drzwi.Zamiast śmiechu pojawił się wielki strach.Strach przed tym co ją czeka.Polowi otworzyła ogromne drzwi i weszła do środka...
-Dzień dobry- usłyszała donośny, gruby głos.
Duży kręcony fotel polowi przesuwał się w jej strone.Ujrzała przed sbą chudą, zmęczoną twarz starszego ale jeszcze ,mającego w sobie dużo energii człowieka.
-Czekałem na Panią.
-Tak wiem, przepraszam za spóźnienie.
-Nie szkodzi.Następnym razem niech pani będzie bardziej punktualna.A teraz przejdźmy do konkretów.- Tu na chwile zatrzymał sie i spojrzał na zegarek- Mam 15 minut na przedstawienie Pani sprawy.
Damy Pani 24h na zdecydowanie o przyjęciu pracy.List jaki otrzymaliśmy ze studiów najlepiej okresla twoje umiejętności.Pozwól że będę mówił ci po imieniu Marie.
-Oczywiście Panie...
-Kalter.A więc.Od dawna poszukujemy agenta 014, który ukrywa się na Ty Kern.On wie gdzie mają odbyć się ataki terrorystyczne.Kiedyś pracował dla nas.Był świetnym agentem...ale postanowił pracować na własną ręke.Teraz jest w C.I.A.Lepsze zarobki...większa sława.Nie ważne.Więc wiemy gdzie jest ale nie możemy go tak poprostu złapać.Nic by nam nie powiedział..jest silny.Woli umrzec niż powierzyć nam jakąś tajemnice.Wyślemy kogoś od nas aby sie do niego zbliżył...i wyciągnął informacje...Tą osobą ma być Pani.
-Ja??
-Tak.Właśnie ty Marie.Piękna, mądra...Dobry materiał na dziewczyne.Łatwo sie w Tobie zakocha.Przepraszam Cie moja droga.Mam spotkanie.Jutro czekam na odpowiedź.
Wysoki brunet wstał z krzesła i odszedł...Tak poprostu odszedł zostawiając ją samą.Ze swoimi problemami.Nie spodziewała się usłyszeć tego co usłyszała.
Co pomyśli o tym Christian jak mu powie??? Kim właściwie ma być ten człowiek.Sto myśli i tylko jedna odpowiedź, z którą musiała się uporać do jutra.
Również i ona opuściła pokój.Przed drzwiami czekał już na nią owy śmieszny człowieczek.Mimo to Marie nie było do śmiechu.
-Mam dla Pani akta.Atke dotyczące tego człowieka.I jego zdjęcie.
Mężczyzna podał jej papierową teczke.
Otworzyła ją powoli i ujrzała zdjęcie mężczyzny o kruczych włosach.Tego samego, którgo widziała w galerii...
-Lucas....- wyszeptała... i odsunęła się w bok.

C.D.N

,,ODCINEK 4- Jezeli nie potrafimy się kochać...nie potrafimy być razem"

Wokoło pamowała jedynie ciemność.To określenie czegoś czego niema.Czegoś co przerażało Marie.Jej serce kołatało jak najęte.Strach przed przyjęciem nowej pracy czy oszukaniem narzeczonego???
Nie wiedziała już sama.Szła po schodach prowadzących do ich domu.Domu, który był jej marzeniem.Który pokochała razem z Christianem.Wszystko było tak jak chciała.Ogromy taras z widokiem na morze.
Dom jej własny dom.Poświęciła mu prawie całe życie.Teraz te życie dzieli z nim...
Lekkim ruchem ręki blondynka poprawiła włosy.Z każdym jej ruchem rozpływało się twarde serce Christiana.Nie potrafił się na nią gniewać.Gdy tylko zobaczył jej niewinne, świecące oczy serce miękło mu jak wata.Dał by wszystko aby była szczęśliwa.Nie potrafił się nią nacieszyć.Jak dziecko które z niecierpliwością czeka na pierwszą gwiazdkę...tak on czekał na nią.Czekał w oknie ich sypialni i odliczał sekundy przekroczenia jej progu.Teraz go tam nie było.Nie czekał jak zawsze...Nie patrzył kiedy przyjdzie.Jego oczy nie świeciły już takim blaskiem jak kiedyś...
Teraz sama musiał przekroczyć próg domu.Domu który opierał się na fundamencie miłości i zaufania.Fundamencie który powoli się burzył bo czegoś zabrakło.Czy ogień który istaniał do tej pory się wypalił?
Zgasł jak tysiące innych???
Nie.Nie wypalił się.Nadal tlił się w ich sercach, ale głęboko na dnie.Marie nie potrafiła żyć bez tego człowieka a on nie potrafił zapomnieć że go nie posłuchała.Urażona duma, która kierowała jego sercem w tym momencie?Urażona duma, która wszystko zepsuła.Teraz tylko pozostawało pytanie jak to naprawić???
-Christian...- zawołałą cicho Marie wchodząc do pomieszczenia.
-Gdzie tyle byłaś - nagle przed jej twarzą ujrzała twarz bliskiego mezczyzny.
-Byłam...w Breście.
-W Breście? Aha...rozumiem.
Na jego buzi malowało się zdziwienie i złość.
-Christian. Ostatnio często sie kłócimy zauważyłeś?Co się z nami dzieje? Będziemy musieli przełożyć nasz ślub.Musze ci o czymś powiedzieć...
-Tak zauważyłem.Może wogóle go przełożymy? Będzie spokój.
-Zmieniłeś się ...- w głosie kobiety słychać było gorycz i rozczarowanie.
Blondyn nic nie odpowiedział.Zniknął w szklanych drzwiach prowadzących na dwrór...Prowadzących donikąt.Zostawił ją samą.Ból jaki czuła był nie do opisaia.Zawód...bo tak można nazwać poznanie kogoś od innej strony.Kogoś kogo się tak jakby dobrze znało...jednak on zawsze pozostanie w jej głowie.Zawsze będzie obecny w jej samej.Mówi się że potrzeba jednej minuty żeby kogoś zauważyć.Potrzeba jednej godziny, żeby kogoś ocenić i jednego dnia żeby tego kogoś polubić.Ale całego życia, aby go później zapomnieć...

***

-Tak chce przyjąć tą prace.
-I jestes tego pewna moja droga?
-Tak jestem - głos policjantki był stanowczy i donośny.
Spojrzała z gniewem na Kaltera a w jej oczach zabłysnęła łza.Odwróciła się do niego plecami.Chciała, aby nie zobaczył że mimo jej ,,twardej" postawy, tak naprawde nie potrafi poradzić sobie z uczuciami.
-Od kiedy mogę zacząć??
-Od jutra.Dostaniesz odpowiedni sprzęt.Zaczynasz prace w hotelu.
-W hotelu?
-Tak, w tym hotelu, w którym mieszka 014.
Marie widziała że wzrok mężczyzny skierowany był cały czas na nią.Wzrok którego sie bała i uciekała przed nim.Jak najszybciej postanowiła opuścić to miejsce i udała się do domu.Przed nią duże wezwanie, którego chciała dokonać.Wróciła do pustago mieszkania.Nie zastała już w szafie ubrań byłego narzeczonego a w łazience nie stały już jego perfumy.Ich dom marzeń stał się domem w którym te marzenia umarły.
Zostały na zawsze uśpione.Ale kto wyrwie je z tego snu? Snu, który okazł się być koszmarem.Policjantka usiadła na białej sofie na której kiedyś siedziała razem z nim.Patrzyła w jego niebieskie oczy a jego ciepłe ramie przytulało ją czule.W swojej dłoni trzymała jego dłoń.Teraz zamiast jego ręki była w niej butelka wina.Tak samo jak Marie utopiła marzenia postanowiła utopić smutki.Może i nie był to obry pomysł, ale zawsze jakiś.Jakiś na pewien czas .Wolała zapomnieć...chociaż wiedziała że to nie możliwe.Wolała nic nie czuć...tego nie dało się zrobic.
Wyszła na balkon i usiadła na ławce.Chłod jaki wiał od północy, podobny był do chłodu jaki panował w jej sercu.Postanowiła sie juz nigdy nie zakochać.Nie dopuścić do siebie myśli że jest ktoś na kim jej zależy.Bo w chwili w której potrzebujemy tego kogoś naprawde on wsadza nam nóż w serce.Często się po tym nie potrafimy podnieść i to naprawde boli.
-Już nigdy...- wyszeptała dławiąc łzy.
Nie wiedziała że tak szybko będzie musiała zmienić swoje zdanie...A ktoś kogo nie nawidzi okażde się jej bliskim człowiekiem...



,,ODCINEK 5 - Nowe zycie budowane na starym fundamenice"

Słońce wpadające przez cienkie zasłony , zwiastowało nadejście kolejnego dnia.Marie zaczynała nowe życie.Od nowa układała starannie każdy jego element...aby znowu ktoś je rozburzył.Tym razem nie pozwoliła na to.Powierzchownie silna, olśniewająca i pełna energii pani Kapitan...w środku rozbita i szukająca pomocy.Pomimo iż zawsze pomagała innym, teraz nie było przy niej nikogo.I nie miała nikomu tego za złe.
Nie zapomniała o Christianie...nie wymazała go z pamięci.Nie potrafiła.Czasem zastanawiała się po co żyjemy.Sami się rozimy i sami umieramy...nie mając nikogo.Opuszczeni, samotni i rozczarowani że życie było dla nas tak niesprawiedliwe.Zgorzkniali i niewinni.Nie zauważający naszych błędów a wypominający je innym.Ona nie chciała tak żyć.Nigdy nie była szczęśliwa na długo.Nie miała jednak
do nikogo pretensji o to.Wiedziała że życie już takie jest...niesprawiedliwe.Dla niej szczęście było jak los na loterii , byćmoże nigdy się go nie wygra.Który z czasem zmieni się w nieważny kawałek papieru.
Dopóki miała kogoś blisko siebie wiedziała , że ma osobe na której może polegać.Miała kogo kochać i sama była kochana.A świat stawał się piękniejszy.Wiedziała , że człwiek szuka jednego i prędzej czy później się o tym dowie.Szuka miłości, bo ona jest jedynym celem.Trafnym celem.Narazie życie było dla niej grą.Jedną, wielką grą której nie rozumiała.Której zasad nie pojęła do dzis.I nie starała się ich pojąć.
Często odrywała się od rzeczywistości i uciekała w świat marzeń.W mały, wymyślony świat daleki od trosk i problemów.W nim była kim tylko zapragnęła.Czuła się tak dobrze i spokojnie.
Ale gdy tylko odrywała się od tych marzeń i schodziła na ziemie , na nowo zderzała się z rzeczewistością...cholerną rzeczewistością.Niekiedy to bardzo bolało i przygniatało.Nie każdy potrafiłby się podnieść i iść dalej.Ona chyba była jedną z tych osób...i wtedy znowu się łamała.Gasną kolejne minuty a na ich miejsce wracają żale i myśli przez które często nie potrafiła później zasnąć w nocy.
Wtedy najchętniej wtuliła by się w panującą wokoło cisze.Bo wiedziała że nie ma nikogo.Nikogo...Tylko siebie, ale to nie wystarczało.Wiedziała , że mozna odejsc daleko od wyboru, ktorego dokujemy, jednak kiedys zatoczymy do konca kolo i spotkamy sie z nim twarz w twarz...wtedy nie bedzie odwrotu, pomocy, wtedy bedzie trzeba rozliczyc sie za wszystko...obrac droge, wyznaczyc cel!! Trafny cel! Nie zawsze ten właściwy jakby mogło się wydawać....Bała się że już na zawsze zostanie sama...całkiem sama.Nie chciała stać się jak inni ludzi.Dążący do celu po trupach, nie zważający na nikogo.
Już tyle razy się na kimś zawiodła że nie chciała już ufać.Nie potrafiła.Nie mogła...Usiadła przed lustrem.W jego szklanym odbiciu zobaczyła drobną twarz blondynki.Swoją twarz. Zmęczoną, ale nadal młodą.
Już nie tryskającą energią jak kiedyś.Już nie smiejącą się bez przerwy.Na tą twarz nałożyła podkład, który był dla niej maską.Maską ukrywającą wszystkie smutki.Oczy podkreśliła czarną kredką a usta różowym błyszczykiem.Tak naprawde najchętniej zamknęła by się w czterech ścianach.Odseperowana od wszystkich, od tego złego całego świata.Świata pełnego złości i nienawiści.
Nie rozumiała jak ludzie często się okłamują. Dlaczego?? Dlaczego to robią. Miłosc powinna polegać na wzajemnym zaufaniu a nie zazdrości...Jednak nie zawsze tak jest. I każdy o tym dobrze wie.
Powinno się zaakceptowac wady osoby którą się kocha.Ale to tylko słowa.Puste słowa.Tymczasem jest inaczej...Gdy Marie myślała że wszyscy ją opuścili, że dla nikogo jest nie ważna, usłyszała dzwonek do drzwi.A w nich ujrzała znajomą twarz. Roześmianą twarz.
-Kochanie co ci jest? -zapytała z troską Oktwia.
Wiedziała, że nie usłyszy odpowiedzi.Wiedziała że Marie nie będzie jej się skarżyć. Zamiast słow przytuliła się do niej.To wiele znaczyło dla blondynki.
Po jej policzkach zaczynały powoli spływać łzy...Rozkleiła się zupełnie. Nie mogła opanowac uczuć, które tak długo w sobie nosiła.
-Pomóż mi...ja sobie sama nie poradze...- wyszeptała.

***

Wielki budynek ze złotymi literkami przyciągał tysiące nadzianych milionerów. Dla policjantki było to tym trudniejsze przekroczyć próg owego hotelu. Nienawidziła bowiem pustych w środku a bogatych na zewnątrz ludzi.Odstraszali ją samym ,,poniżającym" wzrokiem , którym obdarzali innych , czyli tzw. ,,ludzi z niższych sfer".Pokonała jednek swoją słabość i zzaciśniętymi pięściami wstąpiła na odrażająco srebrne schody , prowadzące do głownych drzwi.
-Dzień dobry , Marie Kermeur. -ze słodkim , udawanym uśmiechem podeszła do recepcjonisty.
-Ach Kapitan Kermeur. Czekaliśmy na panią z niecierpliwością. Pokaże pani apartament i od dziś może pani zaczynać prace...,,sprzątaczki".- po tych słowach puścił do niej oczko i uśmiechnął się bezczelnie.
Mimo wszystko nie odezwała się ani słowem chociaż miała ochote owemu ,,Panu" przyłożyć. Wiedziała że ta sprawa jest zbyt ważna aby poddać się chwili słabości.
Dotarwszy na miejsce, gdy została sama położyła się na ogromne łóżko stojące na środku. Miała tu mieszkać przez miesiąc. Tyle czasu wystarczyło, aby jej serce na nowo zaczęło bić mocniej....

C.D.N


,,ODCINEK 6 - Za wszelką cene..."


Zachód słońca żegnał dzień...Marie trwała w bezruchu spoglądając na pomarańczowe chmury przesuwające powoli po niebie.Wciąż jednak nie mogła pogodzić się z myślą że to już koniec.Że Christian ją zostawił.Już nie zobaczy jego uśmiechu , nie spojrzy w jego niebieskie oczy.Najbardziej żałowała jednak tego w jaki sposób się rozstali.Z jednego powodu.Z jednego, małego banlnego powodu.
Teraz każde z nich na nowo układało sobie życie.Swoje życie.Mimo wszystko obojgu było trudno.Pustka do której policjantka zdążyła się przyzwyczić nagle gdzieś zniknęła.
Zamiast tego za nią stał wysoki brunet i patrzył dziwnym wzrokiem.Wzrokiem , który bolał.Odwróciła głowe w jego kierunku a na jej twarzy pojawił się wykrzywiony uśmiech.
-To ty - krzyknął czarnowłosy.- Co ty tu robisz??
-A ty?
-Ja...ja pomyliłem się chyba.
-Ja tu mieszkam.
Głos blondynki był stanowczy.Głos mężczyzny nie krył zdziwienia...a jego twarz nie kryla niezadowolenia.
-W takim razie dowidzenia.- odwrócił się z gracją. - A zapomniałbym jest do uregulowania rachunek za pralnie.
-To co tu jeszcze robisz? Ureguluj go!! Nie wiesz że nie ładnie jest robić długi?
-Marie...czy jak ci tam jezeli ty tu mieszkasz to już jutro mnie tu nie będzie.
Trzask drzwi oznajmiał opuszczenie jednego z nich pomieszczenia.
-Baran!!! -wrzasnęła kobieta i pokazała język do zamkniętych już drzwi.
-Wariatka...-wyszeptał policjant poprawiając kosztowną marynarkę.

***

Wbiegając do holu Marie potknęła się na schodzie.
-Niech to szlak! - wyszeptała ze złością.
Pomiędzy szczotką do zamiatania a mopem zauważyła zgubiony przed chwilą pierścionek.Pierścionek , który znaczył dla niej wiele.Był prezentem danym od Christiana.Wszystko wróciło.Tamten burzliwy dzień gdy się poznali.Słoneczne dni które spędzali razem na żaglach...Jego głos , oddech ,szept.I tysiące słow z którymi nie dała sobie rady.
Podniosła go z czułością a przed sobą ujrzała dwie postacie.Pierwsza - dobrze jej znana.Drugą była zaś blondynka z nogmi do nieba.
-Witam pana...- ze złością wysapała policjantka.
-Jesteś sprzątaczką...a mieszkasz w apartamencie...ciekawe.
-Może nie tylko tu pracuje od czego jest przecież noc...- uśmiechnęła się jadliwie. - Ale widze że pan równiez nie leniuchuje.Tylko czy moge zapytać komu się to opłaca.Tej pani czy tobie?
-Nam obu.. - wyszeptał o mało nie wybuchając złością.
-A teraz przepraszam musze to dokonczyć.Właśnie... myślałam że cie już tu nie zastanę dzisiaj?
-Przynajmniej byś nie udawała ze myślisz... - na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
Nie zważając na te słowa Marie dokończyła swoją ,,prace".Widząc że Lucas wychodzi razem z nowo nabytym ,,towarkiem" postanowiła zajrzeć do jego apartamentu.Nie miała ochoty zbliżać się do tego człowieka.
Już od pierwszego dnia nie czuli do siebie sympatii.Kobieta powoli wkradła się do przytulnego pokoju.Rzeczy porozrzucane były w nieładzie.,,Czyżby był aż tak wielkim bałaganiarzem?" - pomyślała.
Jedynie łóżko pozostawało nietknięte.Na czystko zaścielonym łożu porozrzucane były zdjęcia.
Marie podeszła do nich i usiadła.Na zdjęciach uśmeichnięte twarze.Dwie uśmiechnięte twarze.Lucasa...i dziewczyny,której nie znała.Nie tej samej ,którą spotkała razem z nim.Ona była inna...naturalna.
Nie zastanawiało ją to jednak długo.Zamiast tracić czas , postanowiła działać.
Szafa stojąca w rogu pomieszczenia stanowiła dla niej dużą tajemnice.Wysoka...zrobiona z drogiego drewna , niedostępna.Taką samą posiadała równiez ona.Tylko brakowało jednego...klucza do owej szafy.
,,Po co ktoś miałby robic meble bez użytku? Puste w środku a bogate na zewnątrz?Puste jak ludzie" - pomyślała.
Zostało jej jedynie biórko...Nic nie znalazła oprócz paru ubrań i dwóch różnych butów.Podeszła do niego i otworzyła.W środku sterta papierów.Szukając tego jednego najważnejszego ,tego który mówiłby coś o atakach terrorystycznych przez przypadek upuściła na podłoge pistolet.Zanim zdążyła się po niego schylić na swoim ciele poczuła czyjś dotyk.
-Nie ruszaj się Marie...I nie odwracaj twarzy.
Głos nie znajomy.Dłonią odzianą w czarne rękawiczki wyrwał jej z ręki teczke , której nawet nie zdążyła jeszcze otworzyć.
-A teraz ... ja powoli wyjde a ty zrobisz co uwazasz za rozsądne.Wiedz że tutaj zostały twoje odciski palców a nie moje...
Po chwili została już całkiem sama.
-Odzyskam ją...za wszelką cenę! - wyszeptała.



,,ODCINEK 7 - Nie mów kocham...skoro tak nie jest"

Długi balkon...i ona.Siedząca pod zamkniętymi drzwiami apartamentu z głową schowaną w nogach.Blądząca w myślach szukająca oparcia i pomocy.Zawaliła sprawe.Pozwoliła temu mężczyźnie uciec.Pozwoliła na to , aby ukradł jej teczke.Ale nie poddała sie tak łatwo...nie ona.Jakby tego wszystkiego było za mało drzwi balkonowe którymi weszła zatrzasnęły się i siedziała teraz na zimnie trzesąc się.
Czekała na cud.. bo na pewno nie miała zamiaru przyjąć pomocy od Lucasa.O nie , nie od niego.Jej duma na to nie pozwalała.Właśnie...urażona duma.Ślepa nienawiść do drugiego człowieka.
Ślepa i niepojęta.Było już grubo po północy gdy światło świecące się w pokoju obok oznajmiało przyjście policjanta.Marie nawet nie spojrzała w tamtą strone.
Powoli jego drzwi zaczęły się otwierać a on sam stanął na balkonie.Nie zauważył jej.Myslami był gdzieś indziej, daleko.Spuścił głowe i pozostał w bezruchu.
Kobieta przyglądała mu się uważnie.Jego twarz...oczy.Musiała przyznać że jest przystojnym facetem , ale to nie zmieniało faktu iż jest wrogiem.
Dopiero po chwili gdy mężczyzna zauważył jej obecność.Jego wzrok utkwiony był na niej...
-I co się pan gapi - spytała
-A co pani tu robi?
-Odpoczywam.
-Na dziesięco stopniowym mrozie?
Marie wyszczerzyła swoje białe ząbki i uśmiechnęła się pogardliwie.To nie na polu pnował chłod tylko w jej sercu.Lód który powoli topniał.
Gdy czarnowłosy miał juz opuścić owe miejsce blondynka wzdrygnęła się mimowolinie.
-Nie zostawie cie tutaj.Trzesiesz sie z zimna.
Podał jej rękę i pomógł przejść na jego balkon.Stojąc na krawędzi Marie potknęła się.,,Naszczęście" wpadła wprost w jego silne ramiona .Odgarnęła włosy z czoła i popatrzyła mu prosto w oczy.
-Dziękuje - wyszeptała już spokojnie i chwiejnym krokiem udała się do pomieszczenia , które niedawno opuściła.
-Usiądź...i tzrymaj.
-Co to?
-Koniak.Napewno cie rozgrzeje.Nie pytam co robiłaś na balkonie.
-Dlaczego to robisz? Dlaczego mi pomagasz?
-Pomoc? Może to za dużo powiedziane.
-Chyba powinnam już iść.
-Ale poczekaj.Ja natomiast powinienem Cie przeprosić.Zachowałem się jak dureń.
-Masz racje...
-Słucham?
-Nie nic.Ja też nie jestem bez winy.
-Co tu robisz? Na Ty Kern?
-Urodziłam się.
-Jesteś sprzątaczką.Dlaczego mieszkasz w apartamencie?
Na jej twarzy pojawił sie niepokój.Nie wiedziała że będzie zmuszona kłamać.A jednak...
-Nie , nie jestem sprzataczką.Pomagam tylko chorej ciotce , która jest właścicielką tego hetelu a ty?
-Ja jestem właścicielem salonu samochodowego.Jeszcze koniaku?
W oczach majora zabłysła iskierka.Marie wystawiła kieliszek , który po chwili zapełnił się alkoholem.Postanowiła utopić swoje wszystkie smutki.Zapomnieć o całym świecie.Miała misję.Misje , którą chciała spełnić.Ale wiedziała , że to nie będzie proste.Jak szkło potłuczone na milion kawałków, tak pękło jej serce.Nie umiała zapomnieć o blondynie , którego nadal kochała.I nie starała się przestać kochać.
Do tej pory myślała że wszystko będzie dobrze.Że powie jej jak bardzo ją kocha.Że się pomylił.Jednak nie...nie zrobił tego.Miała nadzieje którą rozwiał jednym słowem...odchodze.Myślała że jej życie jest jak brazylijski serial.Ale tam zawsze jest ,,happy end" a tu go zabrakło.I nigdy nie będzie.Policjantka wstała z kanapy lecz się zachwiała.
-Już naprawde musze iść.
-Musisz?
Czarnowłosy popatrzył na nią swoimi niebieskimi oczami.
-Tak musze.
Marie otworzyła duże drzwi.Nie wiedziała dlaczego jej serce szlało w środku.Szałalo coraz bardziej gdy policjant podszedł do niej bliżej.Jej oczy i jego, jej usta i jego.
-Do zobaczenia - wyszeptała i zniknęła za drugimi drzwiami.
Został znowu sam...z kieliszkiem w ręku i udawanymi uczuciami.Wiedział , że ona coś kombinuje.Próbował się tego dowiedzieć...I to szybko...Nie przypuszczał tylko że spotka go jedno.Miłość...



,,ODCINEK 8 -Wypalam sie od środka"


Blondynka powolnym ruchem reki szukała kontaktu umieszczonego na ścianie.Po chwili w całym pomieszczeniu zabłysło światło.Marie przetarła oczy niedowierzając.
-Kalter co ty tu robisz? - wyszeptała zimno.
-Brawo! Brawo! Brawo! Nie sądziłem że aż tak dobrze sobie poradzisz.
-Dobrze? Straciłam teczke z dokumentami.
-Ale zbliżyłaś się do niego.Teraz to on nam wszystko powie.A ty wykorzystasz to przeciw niemu.Na końcu dasz mu cios po którym się nie pozbiera.Ukochana chce go zabić.Ale nic nie bedzie czuł.W końcu pomęczy się tylko godzine.A później żegnaj Lucaso.Piękna Marie go uśmierci.
-Nie...nie zbije go.Tego nie było w umowie.
-Nie? Mylisz się.A co byś powiedziała na to.Śmier Lucasa czy jak mu tam tego żeglażyka.
-Christian...
-Właśnie.Żegnaj moja droga...
Po policjancie zostało tylko wspomnienie.Kobieta usiadła na łóżku.Gorzkie łzy spdały po jej policzkach.Zastanawiała się dlaczego ludzie sa az tak okrutni.Dlaczego nie potrafią kochać tylko ranić.
Obiecywać i tych marzeń nie spełniać.Czuła się oszukana.Wiedziała że sama obie zawiniła.Kierowała nią chęć zdobycia czegoś więcej , chęć wykazania się.Teraz żałowała za swoje błędy.
Błędy których byćmoże nie popełniła.Nie wiedziała co ma zrobić.Ratować życie ukochanego czy człowieka którego prawie nie zna.Niewinnego człowieka.Najchętniej zamknęła by się w czterech ścianach.
Sama.Całkiem sama ze swoimi myślami.Tak często zraniona nie widziała swojego miejsc na świecie.Powiedzieć życiu do widzenia? Nie , to za trudne.Jeszcze nie teraz.Zbyt wiele należało do niej.
Z Christianem czuła sie tak bezpiecznie.Czuła że jest ktoś kto się nią zaopiekuje.Teraz to nie miało znaczenia.Przyszedł ból , otrzeźwienie,smutek,rozczarowa nie i zawiedzione ambicje.
Nie do wytrzymania , nie do zapomnienia.Wypalała się od środka.Niekiedy tak miała.Na zewnątrz niezauważalne , schowane gdzieś głęboko a w środku palące , piekące , sprawiające ogromny ból....zwyczajne życie, które nieraz dawało jej w kość.Raz przynosi smutek i cierpienie a za drugim razem szczecie.Tyle tylko ze szczecie jest to pojecie wzgledne.Dla jednego jest ono ciepłym posiłkiem znalezionym codziennie na stole dla innego pieniędzmi a dla niej szczęscie było miłościa.I zawsze tej miłości brakowało.Zawsze była niepełna.Potrzebowała czasu na troche czułości gdziekolwiek, jakkolwiek, kiedykolwiek...z kimkolwiek? Nie, napewno nie.Przynajmniej dla niej.Niektórzy ludzi daliby wszystko za odrobine czułości od kogokolwiek...smutne , ale prawdziwe.Każdy potrzebuje bliskiej osoby.Jeżeli jej nie ma to zaczyna się powoli wypalać...

***

Nowy dzień obudził ją promieniami słonecnymi wpadającymi wprost na jej twarz.Obudzona śpiewem ptaków nie odróżniłaby tegorocznej wiosny od lata.Wszystko zostało już obudzone do życia.
Cała wyspa pokryła się zielenią.Jedynie wieczory pozostawały chłodne.Chłodne bo samotne.Samotnosć...która pokrywała się lodem co sprawiało że w jej duszy panowała nadal zima.
Aby lód stopić potrzeba ciepła.Ale często nie stać nikogo na odrobine ciepła...na odrobine miłosierdzia.Świat byłby piękniejszy gdybyśmy obdarzali codziennie obcych ludzi uśmiechem.Jednym , małym uśmiechem.
Dawałby on nadzieje że mamy przyjaciół , którzy będą cieszyć się naszym szczęsciem , którrzy w chwilach smutku będą smucić się z nami.
Po porannej kąpieli Marie wyjrzała na korytarz w poszukiwaniu dzisiejszej gazety.Zamiast niej przed drzwiami apartamentu stał dobrze jej znany juz człowiek.
-Dzień dobry! - zaśmiał sie wesoło.
-Cześć Lucas.A co ty tu robisz?
-YYY...hmm masz poyczyć kawe? Bo właśnie mi się skonczyła a miałem ochote.
-To może wejdzisz właśnie nastawiłam wode.
Policjant ostrożnie przekroczył próg pokoju , w którym panował porządek jakiego on jeszcze nie widział.Przyglądał się też uważnie szafie stojącej dokładnie po tej samej stronie co jego szafa.
-Dostałaś do niej klucz? - zapytał pokazując palcem na mebel.
-Nie...a ty?
-Też nie.To dlaczego one tu stoją?
-Nie wiem.Nie mam pojęcia.Trzymaj.
Podała mu kubek z gorącym napojem.Usiadła obok niego.Przypomniała sobie wczoransza rozmowe z Kalterem.Jej twarz posmutniała.
-Czy coś się stało? - zpaytał z troską.
-Nie...nic.A gdzie zgubiłeś twoją dziewczyne?
-Moją dziewczynę?
-Tak.Tą długonogą blondynke.
Czarnowłosy zaśmiał się.
-Nie, to nie jest , nie była i nie będzie moja dziewczyna.Koleżanka z pracy.Chodze z nią na wszystkie spotkania.Arogancka, niedostępna jendza.
Marie uśmiechnęła się słodko.Lucas patrzyła na nią dłuższa chwile.Nastała cisza.Oboje nie mieli ochoty jej przerywać.Polowi zbliżali do siebie swoje usta....



,,ODCINEK 9 - Odnalazłam siebie w Tobie"


Ich usta zbliżały się do siebie.Ich nosy stykały się powoli , a oddechy połączyły się razem.Na policzku Marie pojawiła się łza.
-Przepraszam...- wyszeptała.
Lucas nie czekając na nic przytulił ją.Nie wiedział jaki miała powód, nie pytał.Zamiast słów okazał jej ciepło, którego potrzebowała a ona wiedziała że prędzej czy póżniej go skrzywdzi.Będzie musiała.
Wciąż pamiętała chwile w których była razem z Christianem.Przed jej oczyma stawał jeden obraz.Jego kochanej twarzy.Jego błyszczących oczu na jej widok.Nie potrafiła się przełamać.
Wiedziała że aby go uratowac musi to zrobić.Musi przekonać do siebie bruneta.Nie chciała udawać.Nie chciała go ranić...bo go polubiła.W Christianie odnalazła siebie.Nie potrafiła , nie chciała zapomnieć o nim.Kochała go szalenie.Kochała go ponad życie.Miłością czystą , której nie można wytłumaczyć.Chciała poczuć jego ciepło.Tak bardzo jej go brakowało.Był obecny w każdej chwili jej życia.Chciała czuć jego oddech,dotyk,zapach.Pragnęła być tylko z nim na zawsze...Lucas przyglądając jej się dłużej zaczął opowiadać.
-Anna.Wysoka brunetka, z pięknym uśmiechem.Oczami zawsze się śmiejącymi i słodkimi ustami.Moja kochana żona...Potrafiła zawsze mnie rozbawić, gdy było źle pocieszała.Była w każdej chwili mojego życia.Zawsze ze mną.Do tego jednego , przeklętego dnia.- pięści mężczyzny zaciskały się- do dnia gdy nie wsiadła do naszego noewgo samochodu.Samochodu o którym marzyła.Prezent odemnie.
Czerwony mustang...Czerwony jak jej usta, serce i krew...Prowadziłem.Zamiast na droge, patrzyłem na nią.Była szczęsliwa...niedługo miałabyć nas trójka.Razem z naszą córeczką.Przeżyłęm tylko ja.Błagałem Boga żeby zabrał mnie.A on zabrał mi to co kochałem najbardziej...je obie.Moje życie posypło się.Szkło się potłukło.Do dziś nie potrafie sobie tego wybaczyć.Nie umiem.Gdyby nie ja...Boże.
-Lucas popatrz na mnie.To nie twoja wina.Słyszysz.
Blondynka spojrzała w jego niebieskie oczy, tak bardzo podobne do oczu Christiana.Musiała to zrobić...Dla niego.Zbliżyła głowe do głowy policjanta.Pocałowała go...

***

-Christian co powiesz na to że podzielimy się po połowie? Musisz tylko z nami współpracować...
Blondyn spojrzał z pogardą na Kaltera.
-Nie...nigdy.Nie zrobicie krzywdy Marie.
-Jak narazie to chyba właśnie ona cie krzywdzi.Z innym.
-Nie nie wierze... - w jego oczach pojawił się dziki błysk goryczy , bólu i smutku.
-No to jak bedzie?...
-Gardze Tobą.Kochm ją i nie obchodzi mnie co teraz robi.Ja ją poprostu kocham...
-Robisz błąd ogromy błąd.
-Może i tak.Ale to mój błąd, moja miłość.
Związany mężcyzna miał również związane uczucia.Wiedział jedno.Bez względu na wszystko kochał ją ponad życie.I gotów był zginąć dla niej...

***

Dłonie Lucasa błądziły po ciele blądynki.Ich usta trwały w ciągłym pocałunku.Chwile uniesienia.Dla niej to była wieczność, ale niego chwila która mogła trwać wiecznie.
Mimo iż kochała Christiana i zawsze była mu wierna, teraz nie myślała o nim.Dała ponieść się chwili.Ta jedna chwila, setki myśli, uczuć.Tak wiele się wyadrzyło w jej życiu.
Zrobiła jeden błąd zamiast przekonać do siebie policjanta to ona przekonała się do niego.I coraz bardziej przekonywała się w tym uczuciu.Był tak całkiem inny od jej ukochanego.
Niepochamowany, porywczy a zarazem delikatny i kochany.Mieli jedną ceche wspólną...oboje ją kochali.Tylko że Lucas jeszcze o tym nie wiedział.
Rano obudziła się obok niego.W jego silnych ramionach.Tak bardzo pragnęła aby był to kto innym.Powoli się ubrała i opuściła pokój.
Usiadła na swoim łóżku , całkiem sama.Chciała o wszystkim zapomnieć.Czuła się okrponie.Mimo to musiała udawać.To jak robienie dobrej miny do złej gry.
Łzy goryczy i ona sama , zatrzymana w jednym punkcie.Pokrzywdzona i szukająca znikomej pomocy.Coraz bardziej zaczynała nienawidzić świata...Nie potrafiła poukładać na nowo życia.
Ona potrzebowała jednego...Jego....Chciała tylko kochac i byc kochana.Zbyt wiele wymagała?...Zasnęła tracąc nadzieje na lepsze jutro....


,,Tak lekkie jak słowika śpiew
Tak ciepłe jak
Jak pustynny deszcz
Umiały być tylko słowa twe
Tuliły mnie w ramionach snu
Chroniły przed każdym brakiem tchu
Myślałam że tak już pozostanie

Odnalazłam siebie w tobie
Nie potrafię cię zapomnieć
Bo jesteś obecny
w każdej chwili która mnie otacza
Wciąż pamiętam tamte chwile
W których tak mówiłeś tyle
Że kochasz że pragniesz
Bym była tylko z tobą tu na zawsze


Już ponad rok jak nie ma cię
Niewdzięczny los zmienia życia bieg
Tak trudno jest zacząć nowy dzień
Zatrzymam cię w pamięci mej
Chcę poczuć jak
Jak przytulam cię
Chce wierzyć że nic nie stało się ..."



,,ODCINEK 10 - Drobne gesty....dają radość"


Cisza , która panowała w pomieszczeniu nie przeszkadzała obojgu.Każde z nich cieszyło się każdą wspólnie spędzoną chwilą.Nauczył ją patrzeć na świat oczami dziecka.Cieszyć się z choćby drobnej radości.Z uśmiechu bliskiej osoby, z jej spojrzenia.Oczywiście ona to wszystko umiała...musiała tylko pojąc.Zaakceptować że życie już takie jest.I jeżeli czegoś naprawde pragniemy nie możemy się poddać.Nie możemy zwątpić, stracić wiary.Bo to ona czyni cuda.Trzeba tylko uwierzyć.Uwierzyć w siebie.Jego ciepłe , opiekuńcze ramie przytulało ją czule.Spojrzał na jej zielone oczy od których nie mógł się oderwać, którymi nie potrafił się nacieszyć.Pocałował ją.Pocałował z miłością i oddaniem.Oboje jednak wiedzieli że kiedyś będą musieli się rozstać....Nie chcieli.
-Lucas...
-Tak???
-Kocham Cie.
Dla nich czas się zatrzymał.Pomiędzy czerwonymi różami ich czerwone usta.I uśmiech na jego twarzy.promienny i żywy , którego jeszcze nie widziała.
Był szczęśliwy ale ona odwrotnie.Miała wyrzuty.Nie kłamała.Nie potrafiłaby.Ona naprawde czuła coś do czarnowłosego.Tylko że kochała ich obu...Nie umiejac sobie z tym poradzić.
-Marie musze Ci coś powiedzieć...
Spuścił wzrok.Nie chciał widzieć na jej twarzy rozczarowania.
-Nie jestem właścicielem salonu samochodowego.
-Nie? - w jej głosie rodziła się nadzieja ,że jak najszybciej uratuje Christiana.Rodził się też smutek...że już niedługo się rozstaną.Ale nie miała wyboru i chociaż tego nie chciała...musiała.
-Jestem agentem.Wiem, nie powinienem cie okłamywać ale Cie nie znałem.
-Co robisz?
-Wiem , gdzie odbywają się ataki terrorystyczne.Na południu Iranu.W Kamasie.
Blondynka zrobiła zdziwiona mine , udwaną mine.Jej drugą twarz.Pragnęła go przytulić.Chciała mu podziękować za to że uratował życie jej ukochanemu.Pragnęła mu podziękować za każda chwile w której był jej oparciem , opoką.Chwile w których nie czuła się najlepiej.Dzięki niemu byćmoże to przetrwała.
-Oszukałeś mnie... - jej usta drżały ale gdyby go tu nie było malowałby się uśmiech.
-Wiem...
Nie potrafiła się na niego gniewać, bo wiedziała że nie zrobił nic złego.
-Nie szkodzi...ja Cie też oszukałam.
W jej sercu rodziły się wyrzuty sumienia.To ona zawiniła , to ona tak naprawde go okłamała
-Ty mnie???
-Tak...
Marie wybiegła z pokoju...
-Poczekaj...- policjant złapał ją za rękę , którą zdołała wyrwać.Zniknęła w drzwiach....

***

-Ataki terrorystyczne odbywają się w Iranie...W Kamasie.Teraz wypuść Christiana i daj nam spokój.
Marie z gniewem i furią wpadła do gabinetu znienawidzonego przez nią mężczyzny.
-Słucham?
-Masz co chciałeś...
-Kochanie.Zabij go.
-Co?
-Zabij go...
-Nie...
W jej oczach pojawiły się łzy.Nie chciała robić mu krzywdy.Teraz poczuła smak życia.Teraz , gdy był koło niej.Gdy szeptał czułe słowka , mówił ,,kocham".Gdy głaskał na dobranoc i budził smakiem kawy oraz jego ust. Była nie fair wobec niego , ale nie potrafiła przyłożyć mu broni do głowy i powiedzieć ,, żegnaj" . Nie była w stanie tego zrobić.Nie była morderczynią.Zawsze powtarzała sobie , że to nie świat jest zły tylko my.Ludzie.Zachowujący się gorzej od zwierząt.Porzucający swoje dzieci, rodziny w poszukiwaniu przygód , kariery.Egoistyczni zakochani w sobie.Nie umiejący podzielić się radością z innymi.A gdy znalazła człowieka który ją pokochał choćby po tygodnniu spędzonym razem ona go odrzuca.Bo wie że jej miłość jest gdzie indziej.I byćmoże nie uśmierci go fizycznie ale uśmierci jego uczucia, marzenia.
O wspólniej przyszłości.Pamiętała każde słowo Christiana...pamiętała chwile w których mówił jak ją kocha.Jak zaświadczał o swojej miłości.Ponad życie.On pokazywał jej świat jakiego nie znała.Pokazał jej co to znaczy kochać , szanować...cierpieć.Nie szanował jej wyboru , nie szanował jej zdania ale mimo to kochała go.Ludzie tak często ranią innych.Ciągle prosimy o wybaczenie ale sami nie potrafimy przebaczać , zapomnieć.Zapominamy chwile w których było dobrze a te złe ciągle tkwią w naszych myślach , sercach.A podarować komuś chwile szczęścia to wielki dar....



ę,,ODCINEK 10 - Drobne gesty....dają radość"


Cisza , która panowała w pomieszczeniu nie przeszkadzała obojgu.Każde z nich cieszyło się każdą wspólnie spędzoną chwilą.Nauczył ją patrzeć na świat oczami dziecka.Cieszyć się z choćby drobnej radości.Z uśmiechu bliskiej osoby, z jej spojrzenia.Oczywiście ona to wszystko umiała...musiała tylko pojąc.Zaakceptować że życie już takie jest.I jeżeli czegoś naprawde pragniemy nie możemy się poddać.Nie możemy zwątpić, stracić wiary.Bo to ona czyni cuda.Trzeba tylko uwierzyć.Uwierzyć w siebie.Jego ciepłe , opiekuńcze ramie przytulało ją czule.Spojrzał na jej zielone oczy od których nie mógł się oderwać, którymi nie potrafił się nacieszyć.Pocałował ją.Pocałował z miłością i oddaniem.Oboje jednak wiedzieli że kiedyś będą musieli się rozstać....Nie chcieli.
-Lucas...
-Tak???
-Kocham Cie.
Dla nich czas się zatrzymał.Pomiędzy czerwonymi różami ich czerwone usta.I uśmiech na jego twarzy.promienny i żywy , którego jeszcze nie widziała.
Był szczęśliwy ale ona odwrotnie.Miała wyrzuty.Nie kłamała.Nie potrafiłaby.Ona naprawde czuła coś do czarnowłosego.Tylko że kochała ich obu...Nie umiejac sobie z tym poradzić.
-Marie musze Ci coś powiedzieć...
Spuścił wzrok.Nie chciał widzieć na jej twarzy rozczarowania.
-Nie jestem właścicielem salonu samochodowego.
-Nie? - w jej głosie rodziła się nadzieja ,że jak najszybciej uratuje Christiana.Rodził się też smutek...że już niedługo się rozstaną.Ale nie miała wyboru i chociaż tego nie chciała...musiała.
-Jestem agentem.Wiem, nie powinienem cie okłamywać ale Cie nie znałem.
-Co robisz?
-Wiem , gdzie odbywają się ataki terrorystyczne.Na południu Iranu.W Kamasie.
Blondynka zrobiła zdziwiona mine , udwaną mine.Jej drugą twarz.Pragnęła go przytulić.Chciała mu podziękować za to że uratował życie jej ukochanemu.Pragnęła mu podziękować za każda chwile w której był jej oparciem , opoką.Chwile w których nie czuła się najlepiej.Dzięki niemu byćmoże to przetrwała.
-Oszukałeś mnie... - jej usta drżały ale gdyby go tu nie było malowałby się uśmiech.
-Wiem...
Nie potrafiła się na niego gniewać, bo wiedziała że nie zrobił nic złego.
-Nie szkodzi...ja Cie też oszukałam.
W jej sercu rodziły się wyrzuty sumienia.To ona zawiniła , to ona tak naprawde go okłamała
-Ty mnie???
-Tak...
Marie wybiegła z pokoju...
-Poczekaj...- policjant złapał ją za rękę , którą zdołała wyrwać.Zniknęła w drzwiach....

***

-Ataki terrorystyczne odbywają się w Iranie...W Kamasie.Teraz wypuść Christiana i daj nam spokój.
Marie z gniewem i furią wpadła do gabinetu znienawidzonego przez nią mężczyzny.
-Słucham?
-Masz co chciałeś...
-Kochanie.Zabij go.
-Co?
-Zabij go...
-Nie...
W jej oczach pojawiły się łzy.Nie chciała robić mu krzywdy.Teraz poczuła smak życia.Teraz , gdy był koło niej.Gdy szeptał czułe słowka , mówił ,,kocham".Gdy głaskał na dobranoc i budził smakiem kawy oraz jego ust. Była nie fair wobec niego , ale nie potrafiła przyłożyć mu broni do głowy i powiedzieć ,, żegnaj" . Nie była w stanie tego zrobić.Nie była morderczynią.Zawsze powtarzała sobie , że to nie świat jest zły tylko my.Ludzie.Zachowujący się gorzej od zwierząt.Porzucający swoje dzieci, rodziny w poszukiwaniu przygód , kariery.Egoistyczni zakochani w sobie.Nie umiejący podzielić się radością z innymi.A gdy znalazła człowieka który ją pokochał choćby po tygodnniu spędzonym razem ona go odrzuca.Bo wie że jej miłość jest gdzie indziej.I byćmoże nie uśmierci go fizycznie ale uśmierci jego uczucia, marzenia.
O wspólniej przyszłości.Pamiętała każde słowo Christiana...pamiętała chwile w których mówił jak ją kocha.Jak zaświadczał o swojej miłości.Ponad życie.On pokazywał jej świat jakiego nie znała.Pokazał jej co to znaczy kochać , szanować...cierpieć.Nie szanował jej wyboru , nie szanował jej zdania ale mimo to kochała go.Ludzie tak często ranią innych.Ciągle prosimy o wybaczenie ale sami nie potrafimy przebaczać , zapomnieć.Zapominamy chwile w których było dobrze a te złe ciągle tkwią w naszych myślach , sercach.A podarować komuś chwile szczęścia to wielki dar....



,,ODCINEK 11 - Z każdym twym oddechem , świat nabiera barw"

Dłonie które tak czule obejmowały Marie , i oddech który spoczywał na jej szyi należał do mężczyzny bez którego powoli nie potrafiła życ.On już nie umiał istnieć bez niej.Tak bardzo chciałaby ufać mu bezgranicznie , oddać całe swoje serce.Ale ono należało do kogo innego.Bez drugiego człowieka życie nie miałoby sensu i powoli zgubilibyśmy się po drodze...Już tyle razy się zawiodła , tyle razy cierpiała.Odrzucenie matki, śmierć ukochanego, zrada najlepszej przyjaciółki , praca...którą przyjęła z własnej woli.Zła praca.Dla niej nie była już obowiązkiem , przerodziła się w prawdziwe życie.Czasem przestawała wierzyć , że kiedykolwiek będize jej lepiej.Traciła wszystko...traciła nadzieje.Ale nie potrafiła już teraz po tym wszystkim co przeszła zaufać komuś tak naprawde,bo nie wierzyła ,że istnieją ludzie którym mogłaby powiedzieć wszystko bez strachu ,że jej kiedyś nie oszukają i nie zawiodą jej w chwili w której będzie ich najbardziej potrzebować!!!!Jeśli tacy istnieją to zazdrosciła ludziom którzy je znają ,a nawet mijają na ulicy! Zrozumiała że nie należy szukać kogoś z kim można być tylko kogoś bez kogo nie potrafi się żyć.A miłość powinna polegać na wzajemnym wybaczaniu sobie a nie na zazdrości.Najgorsze było to że ona nie wiedziała co czuje naprawde.
Miłość do Lucasa? Czy tak możnabyło nazwać uczucie , które żywiła do tego człowieka? Zadawała sobie te pytanie codziennie i codziennie szukała na nie odpowiedzi.
Gdy późnym wieczorem lezała sobie razem z nim na sofie, przytulona, zrozumiała jak wiele mu zawdzięcza.Nik dotąd nie przytulał ją z taką czułością.
-Marie...kochanie - rzekł policjant odsłaniając jej włosy.
-Tak?
-Musimy chyba znaleźć jakieś mieszkanie.Nie będziemy mieszkać w apartamencie.
-A później co? Ślub , trójka dzieci i pies?
Zaśmiała się.Tak bardzo chciałaby mu powiedzieć , że nie może tego zrobić.Że zawsze będzie należała do kogo innego.Że okłamuje samą siebie.
On tego pragnął , wiedziała o tym.Złamała jedną zasade...wazną zasade.Zakochała się.
-Tak. - odrzekł z stanowczością całując ją na dobranoc....

***

Tyle dałaby , aby jej przyjaciółka na nowo śmiała się jak dziecko.Aby nadal była słodką marzycielką.Mimo iż żyła w świecie fantazji , teraz powróciła na ziemie.Sprowadzona brutalnie, pokrzywdzona przez życie.
Oktawia nie była taka jak kiedyś.Nie śmieje się z byle powodu, nie dostrzega piękna choćby polnej trawki.Nie umie normalnie żyć.
-Wszystko będzie dobrze...- Marie wsunęła swoją dłon w dłon przyjaciółki.
Mimo iż zachowała ,,twardą" twarz w środku łamała się.Nie potrafiła powstrzymać łez.Nie potrafiła jej pomóc.
-Marie...obie wiemy że nie będzie.Jestem chora i nic tego nie zmieni.Było mi zbyt dobrze.Żyłam w świecie który nie istniał.Teraz znalazłam się w świecie w którym trudno mi się odnaleźć.Jutro ide do szpitala.Mam pierwszą chemie.
-Nie mów tak.Za pół roku będziemy się jeszcze z tego obie śmiały.Ja i ty.
Na jej bladej twarzy pojawił się lekki uśmiech.Wiedziała że tak nie będzie.Że to tylko marzenia.Jej marzenia.
Blondynka nie umiejąc już dalej udawać, rozpłakała się jak dziecko.Słone krople spadały do zimniej juz kawy.Razem z nimi pojawiły się łzy przyjaciółki.Ona już nie wierzyła , nie miała nadzieji.Ona uciekła gdzieś daleko.Prowadziła wyścig z chorobą.Zastanawiała się tylko kto wygra ona czy śmierć?

***

-Oktawia jest chora.Ma białaczkę.
Wtulona w silne ramiona mężcyzny, Marie łatwiej znosiła to co czuła.Pragnęła być razem z nią.Wspierać, pocieszać i poprostu istnieć.Cholerna bezradność wobec osoby którą się kocha...niemoc doprowadzająca do szleństwa.Nie wiedziała i nawet nie starała się poczuć to co czuje jej przyjaciółka.Osamotniona, borykająca się tysiącami pytań.Tracąca wiare że bedzie lepiej.Już ją straciła.
Nie mająca nikogo.Policjantka cieszyła się że ma kogoś kto był teraz przy niej.Kto ją rozumiał i pocieszał.
-Wszystko będzie dobrze.Jutro pójdziemy razem do Oktawii.
Chusteczką otarł jej łze.
-Dziękuje.Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.Ale jutro nie pracujesz? Nawet nie pytasz co ci chciałam powiedzieć, co ukrywam.
-Jezeli będziesz na to gotowa , sama mi powiesz.Pracuje, ale wezme dzien wolny.
Największą zapłatą za jego poświęcenie , był jej uśmiech , który powoli znikał....


ę,,ODCINEK 12 - Największe zło jakie istnieje to obojętność wobec drugiej osoby"


Długi korytarz.Wiejący chłodem i obojętnością.Wokoło smutni , zatroskani ludzi.Codziennie zmierzający się z chorobą , z całym światem.Wiele z tych osób od dawna sie nie uśmeichnęło.Wiele z tych osób już nigdy nie zobaczy śłońca , nie dożyje jutrzejszego dnia.Wiele z tych osób pogodziło się już ze swoim losem. Pod chudą blondynką załamywały sie nogi.Jej twarz blada , bardziej zmęczona niż kogokolwiek szukała wzrokiem przyjaciółki.Tak bardzo chciała ją z tą zabrać.Uciec z tego miejsca jak najdalej.Gdyby nie podtrzymujący ją mężczyzna już dawno leżałaby cucona przez lekarzy.
-Marie jak się czujesz? - zapytał z czułością.
-Jakbym to ja miała zmierzyć się z chorobą nie ona.
W jej oku zabłyśnęła łza.Ciepłe ramie Lucasa przytuliło ją do siebie.Nie pozwolił jej zostać samej.Mijając kolejną sale , pełnał żalu i smutku ujrzała Oktawie.Jej widok przeraził policjantke.
Wychudzona twarz , bledsza niż ściana...Na zniszczonych włosach hustka.
-Marie...co ty tu robisz?
-Przyszłam do Ciebie..razem z Lucasem.Poznajcie się.To jest Oktwia moja przyjaciółka a to Lucas.
Dziewczyna uśmeichnęła się do czarnowłosego
-Nie wspominałaś ze masz taką ładną przyjaciółke - zażartował.
-Nie wspominałaś ze masz takiego ładnego ,,kolege" - również i ona skora była do żartów.
Marie cieszyła się że był tu razem z nią.Oktawia cały czas się śmiała.A raczej udawała.Do sali wszedł lekarz.
-Zabieram pacjentke na chemie.
-Tzrymaj sie kochanie - wyszeptała blondynka trzymając za reke przyjaciolke dopoki ich dlonie nie zostaly rozerwane....

***

Marie ostrożnie otworzyła drzwi swojego apartamentu.Nie zamieszkała razem z Lucasem , chociaż i tak większość czasu spędzali razem.Nie spodziewała sie gości , pomimo to za stolikiem siedział Kalter.
-Mogłam domyślać że ciebie tu znajde.
-Ha..- zaśmiał sie. - Marie...termin mija.Coraz bardziej zacynamy się niecierpliwić.
-Jaki termin?
-Uśmiercenia Lucasa.
-Dlaczego ja musze to zrobić? Dlaczego...powiedz mi.
-On musi zginac poniewaz wydałby ciebie wszystkim.I rowniez nas.
Policjantka pokiwała obojętnie głową.Nie rozumiała niektórych zachowań ludzi, a szczególnie jego.Mężczyzna podszedł do niej i objął.
-Co ty robisz?Zostaw mnie, brzydze sie Tobą.
-Może własnie dlatego mnie przyciągasz.
Przyłożył jej broń do pleców.
Do pokoju jak burza wpadł Lucas.Nie zuważył broni...jedyne co dostrzegł to ukochaną blondynke w objęciach innego.Kalter sprawnie schował bron i opuścił pomieszczenie.
-Do widzenia panu i tak wychodziłem.
Zostali sami.Stojąc w ciszy w oczach polcjantki dostrzegł łzy.
-Dlaczego mi to zrobiłaś? - zapytał z wyrzutem czarnowłosy.
-Lucas poczekaj...
Po męzczyznie został jedynie unoszacy sie jeszcze w powietrzu zapach....



ę,,ODCINEK 13 - Przecież w marzeniach miało być lepiej"



Kolejny raz została zawiedziona.Cierpiała , a swoje emocje wyładowywała na poduszcze.Nie tak miało być.Wszystko nie tak.To miałabyć piękna opowieść o niekonczacej sie miłości.Widocznie pisarz rozdzielił obie postacie...Postanowil ze nie spotkaja sie razem...ze nie pasuja do siebie.Może i lepiej sie stało.Nie musial przez nia cierpiec.Nie wiedziala co zrobic.Ratowac Christiana czy jego?
Była zagubiona i nie miała nikogo kto wskazałby jej droge...kto pokazłby ze mozna byc szczesliwym jezeli sie tylko tego pragnie.Widocznie jej wiara byla za mala.Ale ona juz nie wierzyła...
To był koniec.Chciała powiedziec dowidzenia wszystkim.Całemu swojemu życiu.Poszła do łazienki i usiadła w kącie.Krople łez mieszały się z kroplami krwi.Jej słone łzy były słona zapłatą.Trzeba tylko wiedziec za co? To niesprawiedliwe życie.Obraz stawał się coraz bardziej niewidoczny...

***

Policjant poraz kolejny samotnie wznosił toast za swoje zdrowie.Za jej zdrowie.Wymagało od niego wielkiego poświęcenia wejście do jej apartamentu.Spotkanie się z nią oko w oko.
Wiedział jak bardzo mu na niej zależy , czuł to , kochał ją.Nie rozumiał dlaczego stała tam w objęciach innego , dlaczego mu to zrobiła.A ona niewinna ...cierpiała.
Ciemna noc...i rażące światła odbijające się od jego okna.Podszedł do niego i widział kirowce karetki czekającego na chorego człowieka.Na Marie...
Lekarz wszedł do środka ich hotelu...A w umyśle policjanta rodził się strach.Juz po chwili przekonał się w najgorszej jego obawie.Tak.Karetka stojąca przed ich hotelem przyjechała po kobiete którą
kochał.Nietracąc czasu wybiegł do niej...Za późno.Białe auto odjechało an sygnałach...do świata w ktorym człowiek zmierza się z własnymi słabościami , chorobą i śmiercią...Gdzie zmierza się z samym sobą.


***

Dłon wtulona w jej dłon.Marie powoli zaczynała otwierać oczy
-Lucas...-wyszeptała.
-Nic nie mow.Wiem to przezemnie.Jestem okropny.
-Nie...nie jestes.To ja...ja nie powinnam.
Policjant pocałował ją w policzek.Nie rozumiał sensu jej słów.Nie wiedział że tak naprawde chciała go zabic...
Po chwili do sali wszedł lekarz.Uśmiechnął się do nich.
-Myślę że za tydzien będzie Pani mogła wyjść.
Oojętnym wzrokiem kobieta błądziła w krainie marzen.Utraconych marzen...


***

Oczy Oktawii powoli umierały...Błysk , energia to wszystko gdzies uciekło.Marie , która tydzien temu sama była w podobnej sytuacji nie mogła znieść myśli że jej przyjaciólki nie da się uratować.Ze dla niej to już koniec...Łzy same leciały jej po policzku.Ciepłe ramie Lucasa było cały czas przy niej.Pocieszał , rozumiał a to wiele.
Każdy gest , jego słowo sprawiało że swiat stawal sie piekniejszy , ale nie teraz.W tym momencie liczyla sie ona...
-Marie...- wyszeptała łapiąc przyjaciółkę za rękę.-Byłaś dla mniej jak siostra...Nadal nią jesteś.
-Nie mów tak ...jeszcze razem bedziemy sie smialy.
-Nie...już nie.Teraz bede smiala sie do Ciebie z góry.
Policjantka nie powstrzymywała już łez.Na czarnym ekranie....zielona kreska.Prosta zielona kreska....



,,ODCINEK 14 - my tworzymy świat w którym ktoś oblicza czas"


Zdesperowana kobieta szybkim krokiem wstąpiła na ciemne schody.W dłoni broń w głowie tysiąc myśli.Zrobi to.Teraz albo nigdy.Żeby ratować kogoś kogo kochała, z kim chciała być , na
kim jej zależało.Problem był jeden.Na obu... tylko którego wybrać...Mogła zastrzelić Lucasa albo zgotować piekło Christianowi a to gorsze niż śmierć.Uczucie wypalającej cie miłości.
Miłości nieodwzajemnionej.Usiadła w kącie i płakała.Tak bardzo tęskniła za żeglarzem.Tęskniła za dotykiem jego rak, za zmysłowym zapachem jego ciała. Za jego cichym szeptem. Chciała poczuć jego bliskosć, pragnę być zawsze przy nim, zostać z nim na wieki. Budzić się przy nim... zasypiać. W jej myslach jest miejsce tylko dla niego. Marzyła , o dniu, w którym go znowu mogła ujrzeć. Kochała go i... zawsze tak będzie. Żyła tylko dla niego, dla jego miłosci. Każde jego słowo rozpalało jej zmysły. Pragnęła go słuchać, Wciaż myslała... o nim, chwilach spędzonych razem z nim. Tęskniła za tym wszystkim, za jego osoba. Chciała czućjego ciepło, jego zapach. Chciała być przy nim, przytulać się do niego...W jej myślach i sercu było jedno miejsce.Dla niego...Wrócila się.Nie potrafiła go zabić...

***

Lucas zbliżył się do sciany.Swoją ręką jeździł po starych krawędzich ogromnej szafy.Przez przypadek nacisnął klamke a szafa odsunęła się w bok tworząc przejście do drugiego pokoju.Do pokoju Marie.
Policjant lekko zdziwiony zajrzał do środka.Setki kamer i małych nadajników.Wiedział że oboje byli pod kontrolą tylko czyją???

***

Cmentarz...miliony pochowanych ludzi.Światełka tlące się cienkim płomykiem i jedno światło.Rażące , doprowadzające do szaleństwa.Światło prawdy.Duże krople odbijające się od szklistego marmuru, krople nie tylko spadające z nieba.Spadające również z oczu Marie.Policjantka usiadła na grobie przyjaciółki.Zamiast mieć ją teraz przy sobie , przytulać , wysłuchiwać, pomagać i śmiac sie z niej , z jej optymistycznego podejścia do życia siedziała sama.Płakała sama, sama przeżywała każdy dzień.Bez Christiana , Lucasa bez niej.Już nie mogła tak dłuzej , swoje życie na nowo zamieniła w piekło.
Na nowo odkrywała jego ciemne strony , pełne cierpienia, bólu i rozczarowania.Gorzkie łzy rozpaczy zamieiały się w strumienie nieskonczonego zawodu i checi zniknięcia z tego życia.Cholernego przytłaczającego obowiązkami życia.Niesprawiedliwych , złych ludzi chcących jak najlepiej jedynie dla siebie.Nie liczacych sie z uczuciami innych , zmaieniajacych sie w zimne blaszane maszyny ze sztucznym , udawanym sercem.Bała się ze i ona sie taka stanie.Ktoś komu ufała , zawiódł ją. Ktoś kogo kochała , skrzywdzil ją. Jej marzenia stały się koszmarem.Już zaniedługo ten koszmar miał się skończyć.Tylko ile miała czekać??? Minuty , godziny , miesiące , lata czekania na chwile szczescia.Czy to aby słuszna cena? Czy życie nie wymagało od niej za wiele.Zbyt duzo zwaliło jej się na głowe.Zbyt wiele nieszczesc a mało przyjemności , miłosci.Miłości której potrzebowała i pragnęła całym swoim sercem , całą swoją duszą.Nie wierzyła w prawdziwą miłość.To świat ją tak zmienił.Już nie była tą samą Marie , czekająca na księcia z bajki...bo to tylko bajka.Wiedziala ze aby byc szczesliwa musiala sama go poszukać , odnaleźć.Ono jednak gonilo bez ustanku.Nadzieja matką głupich??? Może jednak nie.
Dzięki niej żyjemy , poznajemy ze na szczescie trzeba sobie zasluzyc ze zawsze trzeba wierzyc.Nawet głupie złudzenia przynoszą nam ulge.Warto wiec miec marzenia...nawet jezeli nigdy nie beda miały spełnienia.Miłość jest największą życiową tragedią.Tą najgoraszą a zarazem najwspanialszą....


,,ODCINEK 15 - Razem a jednak osobno..."


Lucas pijąc wieczorną herbate położył się na sofie.Czekał na nią.Spóźniała się.Powoli jego obawy przeradzały się w chore myśli , które nie dawały mu spokoju.
Tylko na chwile zamknął oczy.Przy swojej szyji poczuł zimną końcówke broni.
-Nie ruszaj się...- wyszeptał zimny głos Marie.
-Kochanie? Co ty robisz? Nie wygłupiaj się.
Pokiwała głową zachowując zimną twarz.,,Teraz albo nigdy" - powtarzała w myślach...
-Nigdy...- wyszeptała i odłożyła pistolet.-Nie potrafie tego zrobić...nie umie.
Siadła mu na kolana.Swoje ręce splotła wokoło jego szyji.Na swojim policzku poczuła dotyk ust.Mimo iż był koło niej...ona za nim tęskniła.Wciąż było jej za mało.
-Przesadziłaś koleżnko...- zimny , obojętny głos dobiegający z tyłu.Głos dobrze jej znany.Głos Kaltera.
Oboje obrócili swoje głowy .W szerokim kręgu agentów mirzących w nich broń...oni.A razem z nimi Christian.Skatowany , wygłodzony , a teraz załamamny.Widzący jak jego kobieta przytula innego.
Jej ciepłe ręce spoczywają na jego szyjii.Marie wstała z kolan Lucasa.
-Christian...-wyszeptała z radością.
Jednak on spuścił głowe.W jego oczch pojawiły się łzy.Nie umiał się na nią gniewać.Teraz mógł wybaczyć jej wszystko byle by była razem z nim.Tylko z nim.
-Marie kto to jest? - Brunet przyglądał się całej tej scenie z coraz bardziej widocznym zniecierpliwieniem.
-A więc nie zabiłaś ,,Pana Lucasa".Nie uratujesz żeglarzyka.
-O czym on mówi..? - Lucas miał coraz bardziej donośniejszy głos.
-Kalter...dlaczego ty mi to robisz? Za co...
-Za żywota kobieto!!! Za żywota.Teraz was wszystkich bede musial zabic.
-Nie!!! - blondynka błagalnym głosem wolala o pomoc.
Wzięła bron leżącą na stoliku i nacisnęła spust...

***

Słońce mieniące się kolorami czerwieni.Zachód słonca obwieszczający koniec dnia.Dłonie splątane razem.On i ona.Dwie postacie powoli przesuwające się po piaskach złotej plaży.
Weszli po schodach na taras z bambusowymi parasolkami.Na ścianach obrazy namalowane przez nią.W jej ulubionym kolorze ściana.W kolorze turkusu.
Przy obrazach odznaka odwagi i poświęcenia...odznaka dla nich obojga.
-Lucas spójrz! - Marie z radością podniosła kartkę z podłogi.- To kartka z wakacjii od Christiana i Anny.
-Co piszą?
Brunet z uśmiechem na twarzy podszedł do ukochanej i objął czule jej już dość lekko zaokrąglony brzuszek.
-,,Kochani.Bawimy sie doskonale!!! Wygrałem nadmorskie zawody żeglarskie a Anna w tym czasie podrywała ratowników.Zdołała mi się jednak wytłumaczyć więc jeszcze jestesmy razem.
P.S Christian troche przesadza.Pokazywałam im tylko droge bo zbłądzili.Chociaż sama jej nie znam.Gorace pozdrowienia i dozobaczenia za niedługo. Christian i Anna"
Dzwonek do drzwi przerwał słodką chwile.Za ciężkimi dębowymi drzwiami Marie zobaczyła twarz Christiana i jego narzeczonej.
-Co wy tu robicie?
-Przyjechaliśmy do Was.
Gdy nastawał chłodny wieczór słychać było śmiechy czwórki przyjaciół.Mogłoby się wydawać że szczęście wróciło do nich.Tak i też było.Rok temu przegrani , teraz cieszyli się światem , każdą jego chwilą.
Blondyn pogodził się z rozstaniem z ukochaną...Ona wybrała Lucasa.Chociaż go nie znała , zaufała mu.Wiedziała że wiele ryzykuje ale zagrała.I wygrała!!!
Dla niej życie nie było już losem na loterii.Życie było dla niej wielką wygraną...Pięknym snem.Anna która pomagała żeglażowi pozbierać się po stracie Marie stała się jego obiektem westchnien.Obdarzył ją takim samym uczuciem jakim obdarzył policjantke.Dzień układał się do snu.Nastawała kolejna noc na Ty Kern....


KONIEC!!!







o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 4.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 3325
il. komentarzy : 0
linii : 646
słów : 13068
znaków : 67560
data dodania : 2006-10-14

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e